Ten przedziwny dzień wydarzył się w lany poniedziałek ubiegłego roku, kiedy jeszcze nie wiedziałam, co znaczy najśmieszniejszy Śmigus Dyngus…
Tego dnia wstałam jako pierwsza, o dziwo rodzice i moja siostra jeszcze spali, choć powinni się już zbierać do kościoła. Z racji, że był to lany poniedziałek, zeszłam do kuchni i napełniłam mój, w każdej chwili gotowy do bitwy, pistolet na wodę. Po cichu na palcach podeszłam do sypialni rodziców, kiedy nagle mój przebiegły plan przerwał budzik mojej mamy. Na sekundę zatrzymałam oddech, a po chwili szybko, na palcach pobiegłam do łóżka i jak gdyby nigdy nic ułożyłam się spać. Upłynęło zaledwie piętnaście minut, kiedy mama zaczęła wszystkich budzić do kościoła, powtarzając, że za chwile się spóźnimy. Wiedziałam już, że nie ma czasu na wygłupy. Chwilę później byliśmy w kościele. Pod koniec mszy ksiądz obficie pokropił nas wodą święconą i od razu poprawił mi się humor. Kiedy wyszłam z kościoła, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to piękna pogoda i śpiew ptaków. Gdy zachwycałam się tym widokiem, nagle poczułam jak pełne wiadro zimnej wody spływa po moim ubraniu. Wtedy nie było mi do śmiechu, a ja zapomniałam mojego pistoletu na wodę. Szybko pobiegłam więc do mojej mamy, która oczywiście była przygotowana na taką okoliczność. Pożyczyłam od niej, jej mały pistolecik na wodę i oblałam nim wszystkich przeciwników. Bitwa była ogromna i nawet znalazły się w niej moje koleżanki ze szkoły. Gdy wszyscy wyszli z kościoła, nasza walka się skończyła i wszyscy przemoknięci do suchej nitki wróciliśmy do domu.
Do końca życia zapamiętam ten Śmigus Dyngus, pokazał mi on, że polewanie wodą może być fajną zabawą.
Aleksandra Kurdziel uczennica kl. VI